W późny środowy wieczór, 12 stycznia 1983 roku, dyżurny Komendy Miejskiej Milicji Obywatelskiej w Szczecinie odebrał najtragiczniejsze tego dnia zgłoszenie. Jedna z mieszkanek kamienicy przy ulicy Gorkiego 32 alarmowała, że u jej sąsiadki spod „trzynastki” ulatnia się gaz. Jego charakterystyczny zapach unosił się po całej klatce schodowej. Kobieta pukała do drzwi, ale nikt jej nie otworzył. Dzwoniąca odniosła również wrażenie, że za zamkniętymi na klucz drzwiami usłyszała ciche pojękiwanie. A może był to stłumiony płacz dziecka? Tego akurat sąsiadka nie była pewna.
Mieszkanie numer 13
Wyciek gazu stanowił poważne zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia mieszkańców całej kamienicy. W każdej chwili mogło przecież dojść do wybuchu. Dlatego dyżurny milicjant zgłoszenie potraktował niezwykle poważnie. Na miejsce natychmiast wysłano dwóch funkcjonariuszy MO. Po przybyciu pod wskazany adres, mundurowi w pierwszej kolejności zakręcili główny zawór gazu w budynku. Później skierowali się pod „trzynastkę”. Walili w drzwi, ale odpowiedziała im tylko głucha cisza. Nie było czasu do namysłu, więc od razu wyważyli drzwi do mieszkania. Następnie zakrywając nosy i usta ostrożnie weszli do środka. Wewnątrz panowała ciemność – tylko w niewielkim stopniu rozjaśniona światłem ulicznych latarni.
Ulatniający się gaz stopniowo miesza się z powietrzem, tworząc mieszaninę wybuchową, do której zapłonu wystarczy zaledwie iskra. Z tego powodu włączenie światła elektrycznego nie wchodziło nawet w grę. Niemal po omacku milicjanci doszli do kuchni. Zakręcili wszystkie cztery palniki kuchenki gazowej. Następnie otworzyli okna, aby przewietrzyć mieszkanie. Zgasili też płomień zapalony w wiszącym w łazience bojlerze. Dopiero po kilku chwilach dostrzegli, że na podłodze w dużym pokoju leży związane dziecko.
Choć 11-latek wciąż dawał oznaki życia – był nieprzytomny. Wezwano pogotowie ratunkowe. Chłopiec został natychmiast oswobodzony i wyniesiony przez jednego z milicjantów na klatkę schodową. Drugi w tym czasie przeczesywał mieszkanie w poszukiwaniu matki dziecka. I znalazł ją na tapczanie – zupełnie nagą, przykrytą do pasa kołdrą. Sprawdził oddech i tętno. Brak jednego i drugiego. Kobieta była martwa.
Zabójstwo polityczne?
W pierwszej chwili milicjanci byli przekonani, że w mieszkaniu numer 13 doszło do tak zwanego „samobójstwa rozszerzonego”. Że matka odkręciła gaz, wcześniej związując własnego syna, aby uniemożliwić chłopcu zakręcenie palników kuchenki. Jednak gdy po upływie kilkunastu minut sytuacja pozwoliła już na zapalenie światła – oczom milicjantów ukazał się makabryczny widok, który potencjalne samobójstwo zmienił w niezwykle brutalne zabójstwo. Skalę obrażeń kobiety wykazała późniejsza sekcja zwłok.
Takie obrażenia – pomimo całej ich drastyczności – nie były jednak niczym niezwykłym w przypadku ofiar zabójstw. Znacznie dziwniejsze okazało się to, co morderca po sobie zostawił. Na ciele martwej kobiety – zwykłym długopisem – napisał
„Za zdradę – kapuś czerwony KPN – 18.12.82”.
Zawarty w tym makabrycznym napisie skrót „KPN” oznaczał Konfederację Polski Niepodległej – założone w roku 1979 ugrupowanie polityczne o charakterze antykomunistycznym, w którego skład wchodziło kilka tysięcy ówczesnych opozycjonistów.
Jako że od ponad roku w Polsce trwał stan wojenny – zakończy się on dopiero pół roku później – zbrodnie z ulicy Gorkiego początkowo uznano za zabójstwo polityczne. Całą sprawą natychmiast zainteresowała się Służba Bezpieczeństwa. Tym bardziej, że ofiarą okazała się być 26-letnia Barbara K. – córka majora milicji, będącego szefem Wydziału Dochodzeniowego Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Szczecinie.
Goździki
Władze założyły, że polityczne podziemie zaczęło wykonywać wyroki śmierci na szczecińskich tajnych współpracownikach SB. Napis na ciele ofiary spowodował, że do zakrojonego na szeroką skalę śledztwa włączyli się agenci komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Milicjanci z Wydziału Kryminalnego usłyszeli, że schwytanie zabójcy mają traktować priorytetowo.
Jednak już po kilku dniach wersja o politycznym motywie zbrodni szybko została porzucona. Okazało się, że ofiara nie miała nic wspólnego ani z SB, ani z prześladowaną przez komunistyczne władze opozycją. Wtedy pojawił się zupełnie nowy kierunek śledztwa. Rewizja mieszkania Barbary przyniosła nieoczekiwany zwrot. Na stole w wazonie znajdowały się trzy świeże, cięte goździki.
Świadczyć to mogło o tym, że sprawca przyszedł do swojej ofiary z towarzyskimi odwiedzinami. Potwierdziła to sąsiadka Barbary, które zeznała, że w dniu dokonania zbrodni widziała na klatce schodowej nieznanego jej mężczyznę z bukietem kwiatów w ręku. Zapytany przez nią o to, na kogo czeka – odpowiedział, że na bliską znajomą spod „trzynastki”. Zdaniem świadka – człowiek ten czekał na Beatę kilka godzin.
Nowe poszlaki
Ważniejsze okazało się jednak inne znalezisko. W kuchennym zlewie stała szklanka z niedopitym „czajem”. Tak w gwarze więziennej nazywa się bardzo mocna herbata, pita przez osadzonych w celu odurzenia. A więc nieznany sąsiadce gość nie tylko przyniósł kwiaty, ale poprosił również o ten specyficzny napój. Milicjanci zaczęli podejrzewać, że zabójcą mógł być jakiś więzień, który opuścił zakład karny krótko przed dokonaniem morderstwa.
Trop ten stał się jeszcze bardziej prawdopodobny, gdy prześwietlono życie prywatne ofiary. Kobieta była w związku z niejakim Edmundem – mężczyzną, który w chwili dokonania zbrodni siedział w goleniowskim więzieniu za spowodowanie wypadku samochodowego ze skutkiem śmiertelnym. Barbara pisała do niego listy i regularnie go odwiedzała.
Znane są w historii kryminalistyki tragiczne przypadki, kiedy niewierna narzeczona jakiegoś więźnia, za swoją zdradę została ukarana śmiercią. Niekiedy sprawcą okazywał się być sam zdradzony więzień. Zdarzało się też i tak, że zamknięty w celi, nie mógł on dokonać aktu zemsty osobiście, wtedy w jego imieniu sprawcą stawał się wysłany przez niego zabójca – najczęściej zaprzyjaźniony z nim inny osadzony, który akurat opuścił więzienie.
Milicjanci zastanawiali się, czy aby w tym przypadku nie było podobnie? Postanowili to sprawdzić. Na podstawie zeznań sąsiadki sporządzono portret pamięciowy „mężczyzny z goździkami”. Śledczy odwiedzili Zakład Karny w Goleniowie. Jeden z wychowawców oświadczył, że człowiek z portretu przypomina mu jednego z byłych więźniów, który swój wyrok odsiadywał na tym samym oddziale, co chłopak zamordowanej Barbary.