Niemal 130 lat temu, we własnym domu brutalnie zamordowane zostało bogate i wpływowe małżeństwo Bordenów. Oboje zginęli od kilkunastu ciosów siekierą, zadanych w głowę. O dokonanie tej okrutnej zbrodni oskarżona została ich córka Lizzie. Jej późniejszy proces stał się jednym z najgłośniejszych wydarzeń medialnych w historii Stanów Zjednoczonych, a ona sama przeszła do legendy.
Dla pieniędzy
70-letni Andrew Borden był zamożnym przedsiębiorcą i jednym z najznamienitszych obywateli miasteczka Fall River, w stanie Massachusetts. Znany był nie tylko z ogromnego talentu do pomnażania swojej fortuny, ale i z równie wielkiego skąpstwa. W jego domu nie było bieżącej wody i prądu – pan Borden uważał te dogodności za zbyt kosztowny luksus.
Jego córki, 32-letnia Lizzie i 9 lat od niej starsza Emma nie podzielały pasji ojca do oszczędzania. Nie potrafiły też zaakceptować jego drugiej żony Abby, z którą Andrew ożenił się trzy lata po śmierci swojej pierwszej żony, gdy jego córki były jeszcze małe.
Zarówno pieniądze, jak i obecność macochy w domu, z czasem stały się powodem do coraz częstszych domowych kłótni. Apogeum konfliktu nastąpiło na początku roku 1892, gdy Andrew Borden przepisał część swoich nieruchomości na żonę. Coraz częściej zaczął też mówić o zmianie testamentu…

Proroczy sen
Konflikt pomiędzy głową rodziny a jego córką Lizzie zaostrzył się w maju 1892 roku. Właśnie wtedy, w tajemniczych okolicznościach zabite zostały wszystkie gołębie, które Lizzie z wielkim zapałem hodowała.
Lizzie już nawet nie próbowała ukrywać swojej nienawiści zarówno do ojca, jak i do macochy. Zaczęła się też coraz dziwniej zachowywać. Pewnego dnia swojej młodszej siostrze opowiedziała o jej ostatnim, osobliwym śnie.
Pewnego dnia w domu Bordenów pojawił się brat jego zmarłej żony, który prowadził z nim pewne interesy. Andrew wtedy wyznał, że planuje przenieść swoje córki do mniejszego domu. Szwagier miał mu w tym pomóc. Nie zdążył.
Śmierć na sofie
Upalny czwartkowy poranek 4 sierpnia 1892 roku nie zapowiadał tragedii, jaka miała się wkrótce wydarzyć. Tego dnia Andrew Borden był osłabiony ze względu na dolegliwości żołądkowe, które dzielił razem z żoną.
Pan Borden postanowił odpocząć w salonie. Ułożył się wygodnie na sofie. Nie ściągnął butów, więc aby nie zabrudzić mebla, stopy pozostawił na podłodze. Godzinę później po całym domu rozniósł się przeraźliwy wrzask. Lizzie odkryła w salonie nieżyjącego już ojca.
Krzyk zaalarmował pracującą na miejscu pokojówkę, która udała się po lekarza. Gdy po kilkunastu minutach z nim wróciła, w pokoju zastała ciało Bordena… pozbawione twarzy.
„Ona chyba nie ma głowy”
Gdy lekarz oglądał leżące na sofie zwłoki, Lizzie nakazała pokojówce pójść na górę i sprowadzić panią Borden. Przez otwarte drzwi do pokoju dla gości spostrzegła leżącą na podłodze, tuż przy łóżku, kobietę pozbawioną głowy.
Zwłoki państwa Borden zostały przeniesione i ułożone na stole w jadalni, gdzie sprowadzony przez policję lekarz dokonał pierwszej autopsji. Ustalono, że pierwsza zginęła kobieta. Jej śmierć miała nastąpić nie więcej niż godzinę przed śmiercią jej męża.

„Farba czy krew”
Dwa dni później policjanci powrócili do domu Bordenów, aby przesłuchać Emmę oraz jej stryja, którzy wrócili do domu już po dokonaniu zbrodni. Przy okazji postanowiono ponownie porozmawiać z młodszą z sióstr. Tym razem Lizzie zachowywała się zupełnie inaczej niż w dniu morderstwa. Była nerwowa i opryskliwa. Kilka razy zmieniała swoją wersję wydarzeń.
Z kolei obecna w domu przyjaciółka sióstr opowiedziała policjantom, jak poprzedniego wieczoru natknęła się w kuchni na Lizzie. Zwróciła wtedy uwagę, że panna Borden wieczorem przy kuchennym stole darła na strzępy swoją suknię. Sprawdzono wówczas piec, ale po sukni nie było już śladu. Natrafiono jednak na okopconą głowicę siekiery bez trzonka, który uległ całkowitemu spaleniu.
Wszystkie okoliczności przemawiały na niekorzyść Lizzie. Jeszcze tego samego dnia kobieta została aresztowana i oskarżona o zamordowanie ojca i macochy.
Winna przed procesem
O okolicznościach zbrodni rozpisywała się większość amerykańskich dzienników. Z każdym kolejnym dniem przesłuchań opinia publiczna była coraz bardziej przekonana o winie oskarżonej. Ludzie głośno domagali się natychmiastowego ukarania zabójczyni – według nich kobietę należało powiesić bez procesu.
Prokurator okręgowy był zaś pewny, że za wspominane przez świadków zatrucie pokarmowe państwa Borden, mające miejsce kilka dni przed ich śmiercią, również odpowiadała Lizzie.
Diabeł z otchłani piekła
Na rozprawę, która rozpoczęła się 5 czerwca 1893 roku przybyli dziennikarze z całego wschodniego wybrzeża. Adwokat Lizzie robił wszystko, by jego klientka uratowała swoją głowę. Linia obrony miała na celu zasianie wątpliwości w głowach członków ławy przysięgłych.

Lizzie Borden robiła, co tylko mogła, by zyskać sympatię ławników. Niska, pulchna kobieta sprawiała wrażenie delikatnej i wytwornej damy, która zupełnie nie rozumie, dlaczego o zbrodnie oskarża się właśnie ją.
Taktyka obrony się sprawdziła. Ławnicy nie zobaczyli w kobiecie diabła. Ku wielkiemu zaskoczeniu obecnych na sali sądowej widzów Lizzie Borden została uniewinniona.
„Lizzie Borden siekierę wzięła…”
Lokalna społeczność jednak odwróciła się od Lizzie, unikając z nią wszelkiego kontaktu. Sąsiedzi otwarcie nazywali ją morderczynią.
Nie mogąc znieść takiego traktowania, siostry sprzedały rodzinny dom i przeniosły się do nowej posiadłości. Przez kolejne dziesięciolecia postać Lizzie obrosła wieloma mitami. Stała się bohaterką licznych książek, filmów oraz dziecięcych wierszyków:
Lizzie Borden siekierę wzięła,
czterdzieści razy matkę rąbnęła…
O innych szczegółach dotyczących śmierci państwa Bordenów oraz o dalszych losach Lizzie i Emmy posłuchacie w kolejnym, #93 odcinku Kryminatorium.