Nikifor Maruszeczko jest dzisiaj postacią nieco zapomnianą, to w latach przedwojennych uznawany był za jednego z najgroźniejszych polskich bandytów i morderców. W pościg za nim ruszyła cała ówczesna polska policja. On jednak skutecznie wymykał się wszystkim zasadzkom i pułapkom. Był bezwzględny, bezlitosny, niebezpieczny i… wiecznie pijany. Jednak pomimo swojego nałogu – i tak przez długi czas skutecznie unikał schwytania.
Darmozjad, nieuk i przyszły złodziej
Nikifor Maruszeczko urodził się 16 marca 1912 roku w Korzenicy, w powiecie Jarosławskim na Podkarpaciu. Współczesne źródła błędnie podają, że nastąpiło to dokładnie rok później. Podobnych błędnych informacji o jego życiu jest więcej. Jeden z takich powtarzanych obecnie mitów mówi, że jego matką była wiecznie pijana prostytutka, a ojcem – któryś z jej anonimowych klientów. Nie jest to prawdą. Po raz pierwszy taka wersja pojawiła się w wydanym w latach osiemdziesiątych „Pitawalu Rzeszowskim”, jednak jego autor nie przedstawił potwierdzających jej źródeł.
Być może taka wersja wydawała się lepiej pasować do biografii groźnego przestępcy. Nas jednak interesują fakty, a one mówią jasno, że Nikifor był nieślubnym synem Katarzyny Maruszeczko i Mikołaja Sikory. Para pobrała się dopiero kilka lat później. Oboje byli miejscowymi rolnikami i wiodło im się całkiem dobrze. Matka dbała o syna, posyłała do szkoły i starała się go wychować na pracowitego człowieka.
Początkowo Nikifor był dobrym dzieckiem. Gdy tylko mógł, pomagał rodzicom w pracach polowych. Jednak na początku lat trzydziestych XX wieku sytuacja materialna rodziny zaczęła się gwałtownie pogarszać. W czasie krajowego kryzysu, na gospodarstwie liczyła się każda para rąk do pracy. 11-letni Maruszeczko musiał zrezygnować z chodzenia do szkoły. Zresztą i tak niewiele mu ona dała, bo kończąc swoją przygodę ze edukacją – nadal nie umiał ani czytać, ani pisać.
Surowy ojciec nie zamierzał trzymać w domu takiego darmozjada. Postawił więc synowi ultimatum – albo praca na równi ze wszystkimi członkami rodziny, albo wyprowadzka z domu. Nikifor bez namysły wybrał drugą opcję. Kilka dni później wyjechał z rodzinnej wioski, by szukać szczęścia w mieście. I nie trafił wcale do Rzeszowa – jak sugerował „Pitawal Rzeszowski” – a za nim autorzy wielu popularnych obecnie magazynów i portali. Zamiast tego zamieszkał w Jarosławiu, gdzie pod swoje skrzydła wziął go jeden z krewnych matki.
Rozwój kariery
Człowiek ten o wychowaniu dzieci najwyraźniej wiedział niewiele, bo od samego początku 11-latek dostał od niego zielone światło na samodzielne dokonywanie życiowych wyborów. Po namowie nowopoznanych kolegów postanowił zostać ulicznym grajkiem. Choć kilku śpiewających pod oknami nastolatków wzbudzało spore zainteresowanie mieszkańców – zarobku mieli z tego niewiele.
Nieco lepsze pieniądze dawało sprzedawanie gazet, ale i tak nie wystarczały one nawet na podstawowe potrzeby. Szukając swojego szczęścia, Maruszeczko coraz częściej zaczął zmieniać miejsca zamieszkania. Po krótkim pobycie w Przemyślu, zameldował się we Lwowie. Tam jednak nie mógł znaleźć pracy. Aby zaspokoić głód – zaczął kraść. Najpierw jedzenie na miejskim targowisku, później portfele ludzi przybywających na zakupy. Musiał przy tym zdradzać pewien talent, bo szybko wpadł w oko grupie miejscowych rzezimieszków. Młodociani przestępcy zaproponowali mu przyłączenie się do ich gangu oraz sprawiedliwy podział łupów.
Pogrzeb matki
Do swojego rodzinnego domu wrócił tylko raz. Na pogrzeb matki w roku 1927. Spędził wtedy we wsi kilka tygodni, a następnie wyjechał do Krakowa. Tam szybko nawiązał liczne znajomości w przestępczym półświatku. Na pewno pomógł mu złodziejski fach, który zdobył we Lwowie.
„Obracając się między podejrzanymi osobnikami, zaczął z nimi chodzić na złodziejskie wyprawy. Początkowo stawiany był wyłącznie na straży. Później dostawał inne, bardziej zaszczytne funkcje. Gdy się już wprawił i usamodzielnił – zaczął pracować sam na siebie. Wkrótce wyspecjalizował się we włamaniach do prywatnych domów. Nie było zamka, którego by nie otworzył za pomocą wytrychu”
Kilka razy wpadł w ręce krakowskich stróżów prawa. Był jednak nieletni, więc policjanci początkowo puszczali go wolno. Na pożegnanie zazwyczaj słyszał od nich co najwyżej pouczenie i obietnicę, że następnym razem to się już doigra. On nic sobie z tych słów nie robił, po czym – jak gdyby nigdy nic – wracał do swojego „zawodu”. Miarka przebrała się w roku 1929. Wtedy 17-letni Nikifor po raz pierwszy usłyszał wyrok – dwa lata bezwzględnego więzienia. Odsiedział go w celi dla nieletnich krakowskiego więzienia. Wyszedł zgodnie z terminem, ale bogatszy o nową umiejętność. Podczas odsiadki nauczył się pisać i czytać.
Po odzyskaniu wolności, dorosły już Maruszeczko nie zamierzał rezygnować ze złodziejskiego fachu. Uznał jednak, że Kraków nie jest dla niego bezpieczny. Podobnie jak każde inne miasto, w którym zatrzyma się na stałe. Postanowił więc, że od tej chwili nigdzie nie zagrzeje miejsca na dłużej. Tak zaczął się „podróżniczy” okres życia słynnego przedwojennego bandyty.
Najpierw odwiedzał bliższe mu miasta. Katowice, Cieszyn, Bielsko. Z czasem zaczął się decydować na coraz dalsze wypady.
Nikifor w podróży
W Czechosłowacji kradł przez dwa lata. Głównie we wschodniej części kraju. Połowę tego okresu przesiedział w tamtejszych więzieniach. W roku 1934 wrócił do Polski. Jego bazą wypadową stał się Kraków, do którego zawsze wracał. Gdy rok później wyjechał do Berlina – miał dopiero 22 lata, a na swoim koncie już pięć odsiadek. W Niemczech zabawił dwa lata. I choć zjeździł połowę kraju, a mimo to ani razu nie wpadł w ręce niemieckiej policji.
Mniej szczęścia miał w swojej ojczyźnie. Gdy postanowił wrócić, zatrzymano go w Bytomiu. Podczas rutynowej kontroli zamiast dokumentów policjanci znaleźli przy nim pokaźną ilość najróżniejszych wytrychów. To wystarczyło, żeby go zatrzymać. Po kilku dniach wyszedł z aresztu, ponieważ policji nie udało się przypisać mu żadnej kradzieży.
W maju 1937 roku ponownie opuścił Polskę. Tym razem na swój cel wybrał Wiedeń. Tam został kieszonkowcem w tramwajach. Wiodło mu się całkiem dobrze. Być może z tego powodu Maruszeczko stracił czujność. Pewnego wieczoru jeden z pasażerów poczuł w swojej kieszeni jego dłoń. Narobił przy tym takiego hałasu, że spanikowany złodziej uciekł, wyskakując z jadącego tramwaju. Pech chciał, że znalazł się tuż przy stojącym na ulicy policjancie.
Funkcjonariusz ruszył za nim w pościg. Wkrótce dołączyło do niego kilku innych austriackich policjantów. Nikifor był jednak od nich znacznie szybszy. Przebiegając przez tory kolejowe zauważył jadący pociąg towarowy. Nie myśląc długo, wskoczył do jednego z wagonów. Ścigający go policjanci mogli tylko obserwować, jak skład pociągu znika za zakrętem, razem ze złodziejem, którego gonili.
Dwie godziny później pociąg był już w Czechosłowacji, o czym Maruszeczko nawet nie wiedział. Nie miał też pojęcia, że zmierza on w kierunku polskiej granicy.